![DSC_3371 [800x600]](http://ps-po.pl/wp-content/uploads/2013/08/DSC_3371-800x600-622x412.jpg)
Zakon założony przez św. Benedykta był organizmem żywym. Dlatego też rósł on i rozwijał się, wiele zewnętrznych cech jego życia uległo przekształceniu. Wobec tego staje pytanie przed nami, czy zakon nasz jest jeszcze tym, co zostało założone przed 14 wiekami, czy też mamy może instytucję istotnie inną? Na pytanie to trzeba odpowiedzieć, że chociaż obecnie istniejące opactwa, tak męskiej, jak i żeńskiej gałęzi zakonu, wcale nie są podobne do fundacji św. Benedykta na Monte Cassino, to jednak są one autentycznymi przedstawicielami benedyktyńskiej idei mniszej i nie różnią się od swych poprzedników z VI wieku w zasadniczym charakterze, chociaż różnią się bardzo w cechach, wprawdzie ważnych, ale nieistotnych. Jest to pewna analogia z całym Kościołem. Jak trafnie zauważył ktoś, gminy wyznaniowe niektórych sekt protestanckich są bardziej podobne do starochrześcijańskich gmin Kościoła pierwszych wieków, niż obecny Kościół katolicki, ale za to obecny Kościół katolicki jest tym samym, czym były owe dawne gminy, a sekty protestanckie są przy całym podobieństwie czym innym. Tak samo ziarno żyta jest podobniejsze do ziarna pszenicy, niż kłos pszenicy do ziarna pszenicy, a jednak kłos pszenicy jest tą samą rośliną co ziarno z której wzrósł, a ziarno żyta przy całym podobieństwie jest czymś obcym dla pszenicy.
Dla uzasadnienia wypowiedzianego poglądu stwierdzimy, że przy całej ewolucji instytucji benedyktyńskiej, zostały zachowane pewne cechy pierwotne i dzięki temu typ zasadniczy naszego zakonu nie uległ zmianie i nie naruszono ciągłości zasad wytycznych.
Które cechy charakteryzują istotnie benedyktyńską koncepcję życia mniszego? Idąc za opatem C. Butlerem wymienimy 5 takich cech charakterystycznych:
1° cenobityzm, czyli życie wspólne;
2° rodzinny charakter życia wspólnego, który wynika ze stałości miejsca mnichów, czy mniszek, oraz z dożywotności przełożonych klasztoru;
3° uznanie chórowego odmawiania oficjum za „opus Dei” i za główny, choć nie wyłączny obowiązek zgromadzenia; rozwijając praktycznie tę myśl stwierdzimy, że publiczny kult Boga stoi w naszym zakonie na pierwszym miejscu, i nie może być poświęcony dla potrzeb innych zadań, np. pracy duszpasterskiej;
4° swoista asceza benedyktyńska, oparta przede wszystkim na umartwieniu wewnętrznym, a więc na doskonałym posłuszeństwie i doskonałej pokorze; ten punkt stanowi świętą spuściznę po naszym Założycielu i nigdy zakon od niego w swym programie nie odstąpił, chociaż trzeba wyznać, że stwierdzone w dziejach poważne niedociągnięcia pod tym względem były nieraz przyczyną kryzysów i upadku życia benedyktyńskiego; także i w przyszłości tak być musi: ilekroć osłabnie duch posłuszeństwa i pokory, tylekroć nasze opactwa staną wobec niebezpieczeństwa ruiny od wewnątrz;
5° obowiązek realnej pracy mnichów czy mniszek; nie idzie tu o samo zajęcie, aby nie dopuścić do próżnowania, rzeczy niesłychanie zgubnej; praca ma być realna, to jest wykonywana z wielką sumiennością i z największą usilnością; mnisi i mniszki mają przez tę pracę nie „zabijać czasu”, ale rzeczywiście się trudzić; rodzaj pracy jest rzeczą nieistotną i zależy od uznania władzy zakonnej; również mniej ważna jest jej owocność zewnętrzna, byle były owoce wewnętrzne wynikające z mniszego sposobu wykonania pracy.
Niektóre z wymienionych cech są wspólne dla nas i dla innych zakonów. Ale pełne zestawienie wszystkich 5 cech charakteryzuje tylko nasz zakon. Jeżeli więc opactwa z XX wieku realizują wedle sił swoich wytyczne, wyszczególnione w 5 podanych punktach to są autentycznie benedyktyńskie.
Te, wprowadzone przez Regułę i zachowane przez naszą zakonną tradycję właściwości muszą być i nadal pielęgnowane. Jest to naszym obowiązkiem, zarówno zbiorowym, jak i indywidualnym. W ciągu 14 wieków istnienia naszego zakonu pojawiło się wiele nowych organizacji zakonnych, a wiele z nich pracowało i pracuje z wielkim powodzeniem i pożytkiem. Nie wynika stąd jednak, abyśmy mieli porzucać nasze konstytucje i zwyczaje, a zwłaszcza naszą Regułę, na rzecz nowszych urządzeń. Jest rzeczą niezbędną, aby w Kościele istniały różne zakony, bo mają one rozmaite zadania. Jest niedorzecznością, aby wszystkie zakony były na jedno kopyto. Nie wstępuje się do benedyktynów, aby zostać jezuitą, lub salezjaninem, ani też nie wstępuje się do (benedyktynek, aby zostać karmelitanką lub szarytką. Nikt rozsądny nie twierdzi, że nasza Reguła, konstytucje i zwyczaje są lepsze same w sobie od urządzeń innych zakonów. Są one tylko lepsze dla członków naszego zakonu, podobnie jak konstytucje i zwyczaje jezuickie są lepsze dla jezuitów. Tylko Kościół może sądzić i postanawiać, czy dany zakon jest potrzebny i użyteczny. Jak długo zakon istnieje z woli Kościoła, tak długo nie wolno jego członkom wyrzekać się swojej spuścizny duchowej, przekazanej przez poprzedników, na rzecz duchowości obcej i obcych urządzeń. Gdyby to zrobili, dopuściliby się dezercji, podobnie jak dezerterami byliby żołnierze, którym powierzono pewien odcinek frontu, oni zaś w przekonaniu, że gdzie indziej będą użyteczni, porzuciliby swoje placówki. Szkodliwa i głupia jest argumentacja, że wobec nowych warunków i potrzeb, stare zakony winny przyswoić sobie metody, urządzenia i duchowość zakonów nowych. Dla zaspokojenia nowych potrzeb lepiej jest zakładać nowe zakony, niż przerabiać stare. Nie nalewa się młodego wina w stare bukłaki. Zakon, który by odstąpił od swoich tradycji i przyjął obce, musiałby zmarnieć, bo byłby uwikłany we wewnętrzne sprzeczności. Jeżeli jakiś zakon nie odpowiada potrzebom czasu i warunkom życia, to powinien być skasowany. Na szczęście możemy być spokojni, że publiczna chwała Boga i uświęcanie się przez życie według benedyktyńskiej Reguły i zwyczajów nie przestało być aktualne.
Dotychczasowe wywody odnosiły się do poszanowania tradycji zakonnych w sprawach ważnych. Jak należy ustosunkować się do tej tradycji w sprawach małej wagi, raczej zewnętrznych, niż istotnych. Czy należy obstawać za zachowaniem wszelkich zwyczajów zakonnych, zarówno ważnych jak i mało ważnych, czy też iść za wezwaniem do unowocześnienia form życia zakonnego?
Jest rzeczą zupełnie niedopuszczalną i niesłychanie niebezpieczną, aby mnisi czy mniszki zaczynali sądzić zwyczaje swego zakonu, dzielić je na ważne i mało ważne, samowolnie się dyspensować od ich zachowywania, potępiać niektóre jako przestarzałe. Do zakonu wstępuje się dla uzyskania wolności duchowej nadprzyrodzonej, a taką wolność można osiągnąć tylko przez poddanie swej woli i umysłu pod prawo i pod obyczaj zakonny. Kto tego nie zrobi, ten na drogach wiodących do doskonałości spotka zawsze przemożnego wroga, mianowicie siebie samego. Poszanowanie prawa zakonnego, wspólnego dla wszystkich, daje nadto tę jednolitość duchową, która winna cechować członków tej samej rodziny. Obyczaj zaś gra rolę zasadniczą; łacińskie przysłowie powiada: „Quid leges sine moribus?” („Co warte prawa bez obyczajów?”) — słusznie wskazując, że jeśli w danej grupie społecznej nie jest ugruntowany obyczaj, to wszelkie prawodawstwo jest bezsilne. Czy wynika stąd, że zwyczaje zakonne, nawet co do rzeczy drugorzędnych, mają być skamieniałe, istnieć bez zmiany na wieki? Wcale nie, powinny one ulegać naprawie, jeżeli stają się ze zmianą warunków nieracjonalne, ale wprowadzenie odpowiednich reform należy do władz zakonnych, do opatów, do ksieni, do kapituł generalnych. Te władze zakonne mają nie tylko prawo, ale i ścisły obowiązek rozważać co należy w zwyczajach zakonnych zmodernizować, a po dojrzałej rozwadze wydać odpowiednie zarządzenia. Ten obowiązek reformowania przypomniał ostatnio z wielkim naciskiem Ojciec Święty. Reformy takie mogą być — jeśli trzeba — śmiałe, lecz nie mogą być ani lekkomyślne i zbyt pochopnie postanawiane, ani zbyt często dokonywane. Nic bowiem gorszego, niż wprowadzenie do życia zakonnego zamętu. Jeśli jednak istnieje obowiązek roztropnej reformy, to nie można dopuścić do sejmikowania po klasztorach nad tymi sprawami, do krytykowania i potępiania różnych zwyczajów zakonnych podczas rekreacji i poza rekreacjami. Jeśli w klasztorze do tego dojdzie, to lepiej byłoby, by taki klasztor rozpędzić. Stanowi on bowiem środowisko zatruwające duchowo swych mieszkańców, a pośrednio i innych, będących z nim w styczności.
Tak więc w naszym zakonie nie powinno brakować ani pietyzmu dla naszych zwyczajów, ani dążności do ich ulepszania -jedno i drugie we właściwym miejscu.
Bernard Turowicz OSB
Jako drugą cechę, charakteryzującą istotę życia benedyktyńskiego podano: „…oraz dożywotności przełożonych klasztoru”. Jak mi wiadomo od kilku dziesięciu już lat przełożeni klasztoru wybierani są na kadencję 6. letnią. Moja pamięć sięga roku około 1985. do wyboru O.Augustyna Jankowskiego. Jego kadencja trwała 6 lat. Kolejnym był O. Adam Kozłowski, który również pełnił tę funkcję przez kolejnych 6 lat. Oczywiście, każdy opat jest przede wszystkim ojcem dla mnichów danego opactwa i to stanowi moim skromnym zdaniem o rodzinnym charakterze życia wspólnotowego, nie zaś jego dożywotność. Czyżbym się mylił ?
Uprzejmie proszę o wyjaśnienie kwestii dożywotności przełożonych w opactwach benedyktyńskich.