
„A wy za kogo Mnie uważacie?” Odpowiedź brzmi: słuchaj.
Jezus nie wkroczył w historię tylko po to, byśmy Go obserwowali,analizowali i osądzali. Nie mamy Go po prostu dostrzec i śledzić oczyma ciała czy umysłu. Powinniśmy poznać Go w osobowej relacji — poznać oczyma serca. Kiedy widzi się Go wyłącznie jako obiekt uczonych dociekań czy badań historyków, zatraca się gdzieś zdolność percepcyjną naszej wiary. Wiara służy jako moc, która tworzy więzi we wszystkich relacjach, pozwala bowiem na rozwój wiedzy intersubiektywnej. Kiedy jednak zaczynamy traktować osobę, z którą pozostajemy w relacji, jako przedmiot, wiara ulega rozkładowi i wyradza się w sceptycyzm. Jeśli poddajemy Jezusa chłodnej obiektywizacji, rezygnujemy ze spotkania z Nim. Nie trafia do nas Jego moc nauczyciela duchowego, oswobodziciela, uzdrowiciela i zbawcy, ta sama dziś, wczoraj i jutro. „I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu (…). Dziwił się też ich niedowiarstwu”.
Oczywiście podczas lektury Ewangelii oraz analizowania Jezusa jako postaci historycznej należy posługiwać się metodami historycznymi i krytyki naukowej. Tłumienie tego rodzaju rozważań najzwyczajniej blokuje głębsze rozumienie, które opiera się racjonalnym analizom. Musimy pytać, kim był historyczny Jezus i co faktycznie powiedział. A także o to, za kogo uważali Go współcześni Mu ludzie i co według nich mówił. Jednak „dążenie do historycznego Jezusa” stanowi początek, a nie koniec naszych poszukiwań, do których przystępujemy w momencie, gdy wsłuchamy się w Jego pytanie.
Wszystko zależy od tego, jak głęboko angażujemy się w słuchanie, ile poświęcamy mu czasu i uwagi. Jakość naszej uwagi oddziałuje na sposób, w jaki zadajemy wszystkie dotyczące Go pytania. Wpływa ona na to, jak stykamy się z Nim jako z rzeczywistością osobową, przesuwa bowiem miejsce naszego spotkania z umysłu do serca. „Serce” to pojęcie uniwersalne, występujące w wielu tradycjach duchowych; określa się je jako centrum zintegrowanej świadomości, w którym skupiają się wszystkie drogi poznania. To właśnie w nim rozsądek staje się pierwiastkiem duchowym, a wyobraźnia przemienia we wnikliwe olśnienie. Jest ono ośrodkiem i pełnią osoby ludzkiej. W sercu łączy się w harmonii moje samopoznanie i moja znajomość Boga dzięki pokojowi osiąganemu poza świadomością ego.
Odkrywanie, kim Jezus jest dla nas, nie odbywa się za pomocą intelektualnych czy historycznych dociekań. Zachodzi ono jako proces otwierania się na głębię intuicji, na ścieżki poznania i widzenia głębsze i subtelniejsze niż te, do których przywykliśmy. To właśnie jest modlitwa, a doświadczenie szybko przekonuje nas, że modlitwa to coś więcej niż myśl. Jest to wejście w wewnętrzną przestrzeń milczenia, gdzie obywamy się bez odpowiedzi, osądów i wyobrażeń. W dalszej części zajmę się medytacją jako uświęconą tradycją i powszechną drogą wstępowania w tę przestrzeń wewnętrzną serca i wejściem w stan ciszy. Dla wielu osób medytacja, droga przepełnionego wiarą milczenia, przemieniła suchą teorię prawd religii — czy to chrześcijańskiej, czy innej — w istotne doświadczenie osobiste. Cisza modlitwy, głębszej niż myśl i obraz, ubogaca naszą znajomość Jezusa, gdyż prowadzi nas do rzeczywistości czystej obecności. Nasza odpowiedź na zbawcze pytanie nie zasadza się jednak na technikach intelektualnych czy duchowych. Medytacja nie jest jakąś sztuczką, dzięki której udzielamy odpowiedzi na pytanie, kim jest Jezus. Jest ona, zgodnie z moim doświadczeniem, sposobem wsłuchania się w to pytanie głębiej i uważniej.
Zbawcze pytanie domaga się bezinteresownej uwagi. „Słuchać” znaczy „być prawdziwie posłusznym”, po angielsku obedient, jak sugeruje łaciński rdzeń ob-audire — „słuchać”. Skwapliwe sięganie po odpowiedź to objaw roztargnienia. Oznaki rozproszenia, powierzchowności, czy nieciągłości uwagi podczas medytacji na przykład, odzwierciedlają naszą powracającą skłonność do zatapiania się w myślach i fantazjach. Podobnie, kiedy przestajemy skupiać uwagę na Jego pytaniu lub widzimy je przez pryzmat własnych, wcześniej przyjętych założeń, oznacza to, że nawet nie odpowiadamy na faktycznie zadane pytanie. Zbyt pewnych siebie odpowiedzi zazwyczaj udziela się na pytania, których nikt nie postawił. Mogą to być też odpowiedzi, których nas nauczono wiele lat wcześniej, a których nie zweryfikowało doświadczenie. Kolejny sygnał niebezpieczeństwa pojawia się w momencie, kiedy zbawcze pytanie staje się nudne. Następuje to często na skutek utraty szacunku dla wiążącego się z pytaniem autorytetu religijnego.
Odpowiedź na to pytanie nie jest rozwiązaniem, ale wnikliwym wglądem w zagadnienie. Poprzez zmagania wiary, złagodzone balsamem łaski, błyska olśnienie. Jak tego dowodzą nauka, sztuka i religia, rzeczywiste źródło olśnień pozostaje na zawsze tajemnicą.
Jezus pyta: „A wy za kogo Mnie uważacie?” a nie: „Kim jestem?”, albo: „Kim według was mówię, że jestem?”. To wyjątkowo osobiste pytanie. Jeśli nie odczuliśmy jego intymności jako czegoś niepokojącego, czy wręcz nachalnego, to znaczy, że nie wsłuchaliśmy się w nie. Ale jednak nie naciska ono na nas. Jego władza ma w sobie nie gwałtowność, lecz kruchość; nie używa siły, lecz pokory. Pytanie kogoś, za kogo nas uważa, jest wyznaniem miłości.
Zbawcze pytania ukazują, co oznacza zbawienie. To istotne dla całej ludzkości, nie tylko dla chrześcijan. Jeśli potrafimy zrozumieć, do czego zmierza w tym pytaniu Jezus, jeden największych nauczycieli ludzkości, dostrzeżemy, dokąd chce, abyśmy m y zmierzali. O tyle staniemy się mądrzejsi. A mądrość to zasadnicza wartość, którą ludzie dziś powinni w sobie pielęgnować. Wedle Księgi Mądrości „wielu mądrych to zbawienie świata”.
Laurence Freeman OSB – nowicjat odbył pod kierunkiem ojca Johna Maina OSB i wraz z nim założył pierwsze Centrum Medytacji Chrześcijańskiej (The Christian Meditation Centre) w Londynie.