
Modlitwa Jezusowa jest modlitwą, a zatem wymaga prowadzenia życia sakramentalnego (spowiedź, Msza Święta). Nie można przyzywać Imienia Jezus, nie troszcząc się też o życie moralne. Im gorliwiej przyzywamy Zbawiciela, tym bardziej rośnie w nas pragnienie, aby Go w niczym nie obrażać i by nie wyrządzać krzywdy bliźnim.
Tym niemniej w kilku słowach warto spróbować odpowiedzieć na pytanie: jak to się robi? Chcę modlić się modlitwą Jezusową, więc co mam robić?
Aby móc owocnie się modlić, trzeba na samą modlitwę przeznaczać codziennie określoną ilość czasu. Tej praktyce trzeba być bezwzględnie wiernym. Znacznym ułatwieniem jest wyznaczenie sobie pory dnia, w której będziemy oddawać się modlitwie (określając ten czas, trzeba wziąć pod uwagę rozkład naszych obowiązków, możliwości czasowe itd.) oraz miejsca modlitwy.
Oczywiście nie są to warunki konieczne, ale ich spełnienie znacznie ułatwi samą modlitwę. Ten mały rytuał uprości wiele spraw – nie będziemy chociażby codziennie zastanawiać się, kiedy i gdzie mamy się modlić, bo ta sprawa będzie z góry określona przez codzienny zwyczaj, a w nadzwyczajnych wypadkach łatwiej też będzie znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie. Podejmując się wejścia na drogę tej modlitwy, trzeba wyznaczyć sobie codziennie krótki czas na nią (20 minut wydaje się być tutaj optymalne) i być mu wiernym.
Zasiadamy do naszej codziennej „porcji” modlitwy i… co dalej?
Uprzytomnijmy sobie Bożą Obecność i fakt, że nie można nie być w Jego Obecności. Czy zatem jesteśmy skupieni, czy nie, czy pamiętamy o tym, czy zapominamy, to Bóg i tak jest przy nas stale obecny, bo w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz 17,28).
Kolejnym elementem wejścia na drogę modlitwy jest bezruch. Chodzi o to, aby człowiek na modlitwie wytrwał bez przerywania jej. Dla wielu ludzi właśnie to spokojne siedzenie czy klęczenie przed Bogiem jest najtrudniejszym wyzwaniem. Gdy bowiem usiądziemy i spróbujemy uciszyć swój umysł, natychmiast dojdą do głosu tysiące myśli, które do tej pory były zagłuszone przez codzienną krzątaninę. Będziemy przekonani, że trzeba natychmiast posprzątać mieszkanie, umyć okna, usmażyć kotlety, zadzwonić do teściowej… Cokolwiek by nam jednak przyszło na myśl – może poczekać. Choćby 20 minut. Robimy przecież coś istotniejszego niż kotlety – i przez najbliższy czas nic nie będzie dla nas ważniejsze. Bezruch to uspokojenie swojego ciała, próba prostego trwania przed Bogiem w rytm powtarzanego wezwania modlitewnego.
O ile bezruch w jakimś stopniu przynależy do ciała, naszej sfery fizycznej, o tyle trzeci element, milczenie, dotyka już naszego serca; możemy powiedzieć, że to bezruch uwewnętrzniony. W milczeniu chodzi nie tylko o brak głośno wypowiadanych słów, ale także ukojenie w sobie gniewu, żalu, frustracji, chęci zemsty, uciszenie swego wnętrza wobec Boga, który jest obecny. Jak zatem widzimy, milczenie może mieć różne poziomy, podobnie jak różne poziomy może mieć bezruch. Na obydwu płaszczyznach dochodzi do tego, co potocznie określamy jako rozproszenia, kiedy to nasza uwaga nie skupia się na Bogu, ale na jakimś elemencie rzeczywistości albo na nas samych, albo dryfuje sobie spokojnie i bez jakiegoś głębszego celu. W przypadku rozproszeń nie warto jednak się denerwować ani stosować rozwiązań „siłowych” (Teraz już więcej nie będę miał rozproszeń! Natychmiast muszę się skupić! Nie mogę o tym myśleć!), gdyż przynoszą one skutek odwrotny do zamierzonego; należy spokojnie zignorować dokuczliwe myśli, znowu postawić się w obecności Boga żywego i na nowo podjąć przerwaną modlitwę. Tak opisane milczenie nie jest kwestią woli – to raczej stan do którego powolutku prowadzi nas modlitwa.
Ostatnim elementem jest prostota.
Tradycja monastyczna zaleca powolne powtarzanie jednej formuły modlitewnej: Panie Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem! Słowa te, wypowiadane codziennie z wiarą i pobożnością, budują naszą relację z Jezusem, naszym Zbawicielem. Początkowo to wezwanie będzie jedynie modlitwą ustną. Jednak Duch Święty, który modli się w nas (bo nie umiemy się modlić jak potrzeba) powoli przeprowadzi nas do modlitwy bardziej zakotwiczonej w Bogu.
Hezychiusz z Synaju, autor piszący na przełomie VIII i IX w., powiada: „Jak deszcz, im częściej pada, tym bardziej zwilża ziemię, tak również święte imię Jezusa, jeśli się je często wymawia i wzywa, napełnia ziemię naszego serca radością i weselem”. Pomyślnym znakiem jest zatem stopniowe przyzywanie Jezusa w ciągu dnia, kiedy mamy akurat wolną chwilę w kolejce, tramwaju bądź podczas zabiegu na fotelu dentystycznym. Dobrze, kiedy pamięć o Bożej obecności „wylewa” się poza czas przeznaczony ściśle na modlitwę.
Niektórzy próbują łączyć modlitwę Jezusową z oddechem. Można to robić na dwa sposoby: powtarzać na wydechu po jednym słowie formuły modlitewnej albo na wdechu mówić jej część adoracyjną, a na wydechu część dotyczącą prośby o miłosierdzie. Dla wielu wiązanie modlitwy z oddechem jest kluczowe, ale warto pamiętać, że to tylko kwestia techniczna, która u niektórych się sprawdzi, inni zaś nie znajdą w niej oparcia. Należy samemu poszukiwać odpowiednich rozwiązań, skupiając się przede wszystkim na Bożej Obecności podczas modlitwy i na samym wezwaniu.
Jakie są przeszkody w modlitwie Jezusowej? Nie należy do nich rozproszenie. O wiele poważniejszym zagrożeniem jest gniew („Modlitwa wyrasta z łagodności i wolności od gniewu” – pisze Ewagriusz z Pontu) czy chowanie urazy („Cokolwiek uczyniłeś, aby wziąć odwet na bracie, stanie ci się przeszkodą podczas modlitwy” zauważa ten sam autor). Dlatego nie warto trwać w grzechu, ale odcinając się od tego, co prowadzi nas do zła, wejść na ścieżki modlitwy Jezusowej. Pokusa oceny naszej modlitwy również nie prowadzi do niczego dobrego. Tylko Bóg jest w stanie dobrze to uczynić. Nam nie pozostaje nic innego niż żałować za grzechy i wciąż się modlić, jak umiemy najlepiej. Ostatecznie to łagodny Duch Święty, nasz Obrońca i Pocieszyciel, nauczy nas, co mamy robić.
O. dr Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Wykłada w Kolegium Teologiczno-Filozoficznym oo. Dominikanów. Autor książki na temat ośmiu duchów zła Pomiędzy grzechem a myślą oraz o praktyce modlitwy nieustannej Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie.
Zdjęcie: Adam Walanus
Wylapywanie rozproszeń,
W modlitwie, medytacji czesto popełniane są dwa błedy – rozroszenia.
1. Rozdrażnienie kiedy zlapiemy się na rozproszeniu. Umysł odstawiony od rozumu ( kombinacji, ciagów myślowych) robi co może by do nich wrócić. Jesteśmy uzaleznieni od myślenia jak alkocholik od gorzoły, tylko że gorzej. Nikt nam przez całe zycie nie mowił daj odpoczać umysłowi od myslenia. Wprost przeciwnie mowiono nam myslisz więc jesteś, lub myslenie ma przyszłość. Umysł wiec myśli kiedy potrzeba i także myśli bajdurzac bezladnie w dzień i przez sen. Jestesmy nałogowcami. Zwykły nałogowiec, alkochol, narkotyki, ciężkie i lekkie, leki, nikotyna, cukier. Jak bardzo nałogowcy nie potrafią ich odstawić. Ile samo oszustw, samo usprawiedliwień, i rzekomych koniecznosci, nałogowiec znajduje by nie przerwać podawania sobie substancji nałogowych. Myśl jest super nałogiem. Myslimy czy chcemy czy nie. Dlatego myślimy marnie. Myleć należy swietliscie jasno i precyzyjnie, ale jest to mozliwe tylko kiedy, myslimy kiedy chcemy, kiedy indziej dajac umysłowi od myśli wypoczynek. Lub przynajmniej potrafiac nie poddawać sie nawałowi myśli nie chcianych. Degradujacych.
Wiec kiedy się modlimy, medytujemy, zlapanie się na rozproszeniu, powinno wywolać lekkie zadowolenie zamiast złosci. Wczesniej jak wszystcy nie potrafilismy zauwazać w ogóle rozproszeń. Całe nasze życie, to bełkot rozproszenia. To znak że zaczyna być lepiej.
2. Druga skrajnosć to kontrola naszej modlitwy. Wiemy jak się modlić. Hizycki nam to powiedział. Może inne madre instrukcje z teraz i z przed wieków przestudiowaliśmy.
Jesli bedziemy porownywać nasz przebieg modlitwy, z tym co o niej wiemy. O jej poprawnosci, to porownujemy myślac zamiast się modlić, medytować. Jesli zlapiemy się na tym, to jak z innymi rozproszeniami. Nie popadamy w zlosć i zwód. Odsuwamy wolniutko rozproszenie i modlimy, medytujamy dalej z poczuciem, bycia panem swojej medytacji ( delikatnym poczuciem, nie generujacym ciągów myślowych)
Nie oceniamy swoich medytacji, ani modlitw w trakcie, ani nawet po. W trakcie to zniweczy medytacje modlitwe, bo zastapimy ją myslową oceną. Po tez nie wskazane. Jesli bedzieny intensywnie rozmyślać wciąż od nowa nad oceną naszych dopiero co byłych modlitewnych praktyk, to wejdziemy w tego nawyk, trudny do pozbycia się w trakcie modlitwy.
Bład generalny katolików w modlitwie!!!
Katolik sadzi iż modlitwa polega na intensywnym mysleniu o Bogu.
Wiecej na wyobrazeniu go sobie i aktywnej z nim rozmowie. Zazwyczaj w jedną stronę. Ale bywa że w dwie. To ostatnie,to objaw najgorszy. Mózg generujacy omamy myślowe, na skutek egzaltacji. To kompletne zaprzeczenie modlitwy, medytacji. Tego czego chciał nauczać Jezus mowiac naucze was sie modlić.
Jesli przyjać istnienie Boga, a ja buddysta, nie bedę wam w tym przeszkadzał, to ów Bóg powie wam co ma do powiedzenia dużo później niż w waszej modlitwie. Po prostu wasze mysli i uczynki, staną się jasne swietliste i harmonijne. I to bedzie Boża odpowiedź.
Ruch nie jest przeszkodą. Może nawet być pomocny, w tłumienie myśli codziennych. Jednak nie może to być Ruch rozum zajmujacy. Taki, który od rozum musi dostaje coraz to nowe polecenia myślowe. Teraz tak – a trze inaczej. Ruch automatyczny jest dobry dla modlitwy medytacyjne. Dla zaawansowanych bezruchu będzie lepszy. Ale w bezruchu łatwiej docierać będą do mówiącego się rozproszenia zewnętrzne. Przejedzie z dala auto, a my pomyślimy, – kto przyjechał. Skrzypną schody , a my pomyślimy……. itp. Jednostajnym szelest naszego ubrania, bud rytm kroków bez celu, pomaga w skupieniu potrzebnym do medytacji. Spacer w kółko. Kiwanie się na boki. Żydzi kiwali się modlac. Pewno niejeden adyk wiedział po co.
cadyk
Przykazania.
Nie wszystkie!
Niektóre to koscielny marketing.
Te etyczne i ich przestrzeganie. Katolicyzm i koscioły zreformowane, zrobiły z nich istotę cel wiary. Nie prawda. To tylko narzedzie. Uzaskanie bezgrzesznego stanu, pozwalajace się modlić. Ubabranego modły nic niedają. Uczynki, a nawet myśli ubabrane nie wpuszczają na drogę harmonii. Modlitwa, medytacja, staje się bezskuteczna. Najwyżej ubabranie, echem wizji koszmarnych, w pseudo objawień fazie się odbije.
Być porzadnym wysiłkiem woli, stosujac się do przykazań, pozwoli się modlić i medytować. A dpoiero to ostatnie zmienia serce, naturę na dobrą i harmonijną, co jest jedyną, naprawdę jedyną przepustką do nieba, a na dodatek, jak wspaniale sie z nią zyje jescze tu na ziemi
Czy uczucie pokoju, że nie mam wpływu na rozproszenia i nie jest to moja wina, pochodzi od Boga czy jest to pozorny pokój od złego ducha?
Nie wiem kim jesteś Bartłomieju choć się domyślam.
Nie wiem kim jest Bóg i zły duch w twoich wyobrażeniach o nich.
Każdy może wymyślić se swoją wersje, lub kupić podsunięte mu wyobrażenie i tylko go po swojemu modyfikować.
Rozproszenia i wszystko co z nimi robisz zależy tylko od ciebie.
Zrestą ty masz same rozproszenia, bo to nie dla ciebie na razie droga.
Medytacją leczy się nałóg przymusu myślenia i dominacji myśli na nami.
To najtrudniejszy do opanowania z nałogów. Życie najpierw na zwykłych poziomach ttzeba ogarnąć.
To jak by ktoś kto obłożnie leży w łóżku przez rok i utył do 150 kg po zaleceniu lekarza że musi się ruszać postanowił zacząć ruch od ćwiczeń na trapezie pod kopułą cyrku.
Najpierw trzeba umieć zejść i wyjść po schodach.
Problem w tobie nie w Bogu Szatanie. Nawet nie w nikim zwykłym z zewnątrz. Tylko w tobie i tylko ty go rozwiążesz lub nie
Krzysiu,
Tobie jak wielu innym na tym forum, doradzam pozostać w zwykłym katolickim sposobie „duchowości”
Nawet nie katolickim medytacyjnym, bo tym też jak kto nie umie to se krzywdę może zrobić.
Ty sobie wymyśliłeś drogę wysoką duchową, na zwykłe ale trudne problemy, które zwykle trzeba pokonać. To nie tędy droga. Nawet nie modlitwa serca, czy modlitwa krótka
Tobie potrzebne zwykłe uspokojenie by robić coś ze sobą w przyziemnych problemach. Jak wierzysz w Boga katolickiego, to dobrze. Módl się do niego słownie, jeśli daje ci to spokój.
Tylko nie licz na cud który Bog zrobi z tobą bez twego udziału. Swoi działaniem musisz mu dać szanse, a jeszcze nigdy nie dałeś.
Medytacje zostaw na dalekie kiedyś. Teraz w każdej postaci ona ci zaszkodzi. Wiara pomogła wielu ludzim. Nie w naprawie swojej natury, ale w uspokojeniu i rozwiazaniu z tej pozycji jakiegoś doczesnego problemu